— Wuju, Jan jest naszym bratem. Odejmował sobie od ust ostatni kawałek chleba dla mnie. Tyleśmy razem wycierpieli!
Nie patrzał na nich, rozglądał się do koła, czy czego nie zabierają. Wreszcie nie mówiąc nic, powziął postanowienie. Ruchem nagłym schwycił świecę, wyszedł pozostawiając ich w ciemności i zamknął starannie drzwi za sobą na klucz. Słychać było jak schodził do piwnicy. Nieobecność jego trwała znów bardzo długo. Powrócił nakoniec, zawsze zamykając drzwi za sobą i położył na stole duży bochenek chleba i ser, ciągle milcząc. Była to już teraz polityka, bo trzymał się zasady, że nigdy nie wiadomo do czego rozmowa doprowadzić może. Zresztą, trzej żołnierze rzucili się na żywność, pożerając ją chciwie. Słychać było tylko ciężką pracę ich zębów.
Honoryusz powstał, zbliżył się do szafy szukając wody.
— Ojcze, mógłbyś nam też dać wina.
Fouchard, uspokojony teraz i pewny siebie, zawołał:
— Wina nie mam, ani kropli! Tamci, tego Ducrota, wszystko mi wypili; wszystko zrabowali!
Kłamał i pomimo usiłowań było to widocznem w mruganiu jego wielkich oczów spłowiałych. Od dwóch dni ukrył swoje bydło, kilka sztuk roboczych, jak również przeznaczonych na rzeź, wyprowadziwszy je w nocy, ukrył niewiadomo
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.