Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

merostwa. Nadchodziły wieści, że lazaret ten może być zaraz potrzebny, jakoż koło południa, usłyszano huk dział od strony Beaumont. Ale odbywało się to jeszcze gdzieś bardzo daleko, nie było strachu, gdy nagle, w chwili gdy ostatni żołnierz francuzki opuszczał Raucourt, ze straszliwym hukiem padł pocisk i przedziurawił dach sąsiedniego domu. Za nim padły dwa drugie; to baterya niemiecka ostrzeliwała straż tylną 7-go korpusu. W merostwie znajdowali się ranni z pod Beaucourt, lękano się, by pociski ich nie podobijały na siennikach, na których leżeli, oczekując na doktora. Ranni, przerażeni nadzwyczajnie, pozrywali się, chcieli schronić się do piwnic, i wlekli się na swych członkach potrzaskanych, których ból wydobywał z nich okropne jęki.
— I wtedy — mówiła dalej Sylwina — nie wiem co się dalej działo... Zaległa gwałtowna cisza... Pobiegłam do okna wychodzącego na ulicę i z którego widać było pola okoliczne. Nie widziałam nikogo, ani jednego żołnierza, gdy nagle usłyszałam ciężkie kroki; jakiś głos krzyknął i wszystkie kolby karabinów uderzyły o ziemię... Tam, na dole, na ulicy, stali ludzie czarni, drobni, brudni, o wielkich i brzydkich głowach, ubrani w hełmy, podobne do naszych strażaków... Mówiono, że to są bawarczycy... A gdym oczy podniosła, widziałam ich tysiące, całe tysiące płynące drogą, polami, lasami, w kolumnach ściśniętych, nieskończonych. Cały kraj zaczernił się; najazd czarny