pus 7 my przechodzący przez miasto, ubrał się na prędce, wybiegł i pierwszą osobą, jaką spotkał na placu Tureniusza, był kapitan Beaudoin. Roku zeszłego, w Charleville, kapitan był jednym ze stałych gości pięknej pani Maginot, tak że Gilberta przed ślubem przedstawiła go swemu przyszłemu mężowi. Szeptano sobie na ucho, że kapitan, otrzymawszy wszystko czego pragnął, cofnął się przed fabrykantem sukna przez delikatność, nie chcąc pozbawiać swej przyjaciółki wielkiego majątku, jaki jej przyszły mąż przynosił.
— Jakto? to pan? — zawołał Delaherche — i w takim stanie, mój Boże!
Beaudoin, tak wytworny, tak strojny zazwyczaj, wyglądał istotnie opłakanie, w mundurze zabłoconym, z twarzą i rękami czarnemi. Zrozpaczony, odbył marsz z turkosami, nie mogąc pojąć, jakim sposobem zgubił swą kompanię. Podobnie jak wszyscy umierał z głodu i znużenia; ale nie było to utrapienie najdotkliwsze, cierpiał głównie dlatego, że nie mógł zmienić koszuli od czasu wyjścia z Reims.
— Wyobraź pan sobie — jęknął zaraz — że moje rzeczy zabrali w Vouzièrs. Ach niegodziwcy, ach łotry! zmyję ja im głowę, jak ich zobaczę!... Nic nie mam, nawet chustki do nosa, ani jednej pary trzewików! Można oszaleć, słowo honoru daję!
Delaherche nalegał, żeby poszedł do niego. Ale opierał się, nie i nie! nie wyglądał po ludzku, nie chciał wzbudzać sobą przestrachu. Fabrykant
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.