Uspokoił się i z pewnym wyrazem zniechęcenia opuścił ręce.
— Tylko, powiem ci szczerze, jestem trochę niespokojny... Znam ja dobrze moją Alzacyę; dopiero co przejechałem ją całą za interesami i widziałem dużo takich rzeczy, które rzucają się same w oczy, a których nasi generałowie widzieć nie chcą... O! wojna z Prusami... pragnęliśmy jej oddawna i oddawna oczekujemy uregulowania starych rachunków. Ale to wcale nie przeszkadzało naszym dobrym stosunkom sąsiedzkim z Badenem i Bawaryą; wszyscy mamy z tamtej strony Renu przyjaciół lub krewnych. Myśleliśmy, że i oni tak samo jak my marzą o przytarciu rogów nieznośnej dumie pruskiej... Myśmy ludzie spokojni, wyrozumiali, ale od dwóch tygodni ogarnia nas niepokój i niecierpliwość na widok jak wszystko coraz gorzej idzie. Od chwili wypowiedzenia wojny pozwolono kawalerzystom nieprzyjacielskim siać grozę po wsiach, badać teren, przecinać druty telegraficzne. Baden i Bawarya porusza się, w Palatynacie widać ogromne masy wojsk, wiadomości ze wszystkich stron dochodzące na jarmarki, na place, donoszą, że granica jest zagrożona, a gdy mieszkańcy, merowie gmin przerażeni tem wszystkiem mówią o tem przechodzącym oficerom, ci ruszają ramionami i mówią: złudzenia tchórzów, nieprzyjaciel daleko... I wtedy gdy nie było ani godziny do stracenia, oni marnują dnie za dniami! I na co czekają? czy na to, żeby nam całe Niemcy na kark się zwaliły!
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.