postępujące ciągle, na pół zanurzona we włóczących się ciemnościach, mimowoli westchnęła żałośnie:
— O wojna! okrutna wojna!
Teraz Maurycy począł żartować.
— Jakto, siostrzyczko, chcesz, żebyśmy się bili a złorzeczysz wojnie?
Zerwała się i odpowiedziała wprost, ze zwykłym sobie spokojem:
— To prawda, nienawidzę jej, uważam ją za coś niesprawiedliwego i wstrętnego... Może to dla tego, że jestem kobietą. To zabijanie ludzi, oburza mnie! Dla czego nie wytłomaczyć się, dla czego nie porozumieć się wzajemnie?!...
Jan dzielny chłopiec, kiwnął głową na znak potwierdzenia. Dla niego, człowieka niewykształconego, wydawało się to bardzo łatwem; jeżeli tylko są podstawy ku temu, ułożyć się zawsze można. Ale Maurycy, przypomniawszy sobie swą teoryę, uważał wojnę za rzecz konieczną, wojnę która jest życiem samem, prawem świata. Wszak to człowiek zdjęty litością stworzył ideę sprawiedliwości i pokoju, ale natura bezwzględna jest tylko nieustannem polem rzezi.
— Porozumieć się? — zawołał — tak, za kilkadziesiąt wieków. Gdyby wszystkie ludy tworzyły tylko jeden, możnaby jeszcze pojąć nastanie kiedyś tego wieku złotego; a przytem, czyż koniec wojen nie będzie zarazem końcem ludzkości?...
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.