Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

artyleryjska, na wielką odległość i na los szczęścia wśród mgły poranku.
— Zaczekajmy jeszcze, cóż u dyabła — odrzekł. — Nic nas nie nagli.
Sam zresztą Delaherche był tak zaciekawiony, że stał się odważnym. W nocy nie zmrużył nawet oka, zajęty bardzo przygotowaniami do obrony. Generał Lebrun, dowodzący 12 tym korpusem, uprzedzony że będzie zaatakowany o świcie, użył nocy na zabarykadowanie się w Bazeilles, którego miał rozkaz bronić do ostatka. Barykady zagradzały drogę i ulice, w każdym domu była załoga z kilku ludzi; każdy zaułek, każdy ogród zmieniony został w fortecę. Już o godzinie trzeciej, wśród czarnej nocy, wojska zbudzone, po cichu zajęły przeznaczone sobie stanowiska, szaspoty świeżo nasmarowano i ładownice napełniono dziewiędziesięciu nabojami regulaminowemi. To też pierwszy strzał dział nieprzyjacielskich nie zdziwił nikogo, i baterye francuzkie ustawione w tyle, między Balan i Bazeilles, zaczęły zaraz odpowiadać, dla dania znać o sobie, gdyż strzelały na oślep wśród mgły.
— Wiesz — mówił Delaherche — że garbarnia będzie energicznie broniona... Mam w niej cały pluton. Chodź, zobacz.
W rzeczy samej, postawiono tu czterdziestu kilku żołnierzy z piechoty marynarki, którymi dowodził porucznik, wysoki chłopiec jasnowłosy, tęgi, młody, z wejrzeniem energicznem i upartem.