— Takie już nasze szczęście — rzekł głosem ostrym.
Weiss patrzał w milczeniu, usiłując sobie zdać z tego co widzi, sprawę. Francuzi zajmowali w Bazeilles stanowisko bardzo silne. Wieś, zbudowana po obu stronach gościńca do Douzy, panowała nad równiną; droga rzeczona skręcała na lewo obok dworu; inna droga, na prawo prowadziła do mostu kolejowego, rozdwajając się na placu przed kościołem. Niemcy więc musieli przebyć łąki, pola uprawne, których znaczny obszar zupełnie odkryty dotykał się Mozy i nasyp kolejowy. Znano dobrze ich zwykłą ostrożność; zdawało się nieprawdopodobnem, by istotny atak z tej strony przypuścili. Tymczasem wielkie kolumny przechodziły ciągle przez most, pomimo szczerb, jakie kartaczownice, ustawione przy wylocie z Bazeilles, czyniły w ich szeregach; i ci, którzy przeszli, natychmiast rozsypywali się w tyralierkę pomiędzy kępkami wierzb, formowali się w kolumny i postępowali naprzód. Tutaj to wybuchł ów gwałtowny ogień karabinowy.
— To są bawarczycy — rzekł Weiss. — Widzę doskonale ich kosmate hełmy.
Ale zdawało mu się, że inne kolumny, na pół ukryte za nasypem kolei żelaznej, przesuwały się ku prawemu skrzydłu, starając się dostać do drzew, zieleniejących w oddali, ażeby ztąd spaść na Bazeilles ruchem ukośnym. Jeżeli im się uda ukryć w parku Montiviliers, wieś może być wzięta.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.