Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

Obawiał się tego od wczoraj rana. Znał on dobrze okolicę i zdawał sobie sprawę z ruchów obu armij. I teraz jeszcze, gdy szeroka równina błyszczała śród blasków słonecznych, wzrok jego zwracał się ku wzgórzom lewego brzegu, gdzie przez cały dzień i całą noc przesuwało się czarne mrowisko wojsk niemieckich. Na lewo od Remilly jakaś baterya ziała ogniem, ale ta, z której kule dolatywały tutaj, zajęła pozycyę w Pont-Maugis, na brzegu rzeki. Skierował tam swą lornetkę dla lepszego zbadania spadzistej pochyłości; ale widział tylko białe pióropusze dymu armatniego, któremi wierzchołki wzgórzy ciągle się pokrywały; gdzież więc podział się potok ludzi, biegnący tamtędy? Poniżej Noyers i Frenois nad Marfą, mógł tylko rozróżnić w kącie lasku sosnowego, grupę błyszczących mundurów i szlif, zapewne grono oficerów jakiego sztabu. Moza zaginała się nieco dalej, zagradzając stronę zachodnią, i z tej strony jedyną drogą odwrotu na Mézières był wązki gościniec, biegnący wzdłuż wąwozów Saint-Albert, między rzeką i lasami ardeńskiemi. Wczoraj nawet ośmielił się zwrócić uwagę na tę jedyną linię odwrotu, jakiemuś generałowi, napotkanemu wypadkiem na ciasnej drodze doliny Givonny, a którym, jak się później dowiedział, był generał Ducrot, komendant pierwszego korpusu; jeżeli armia nie cofnie się natychmiast tą drogą, jeżeli będzie czekała aż prusacy zagrodzą jej przejście, przeszedłszy Mozę w Donchery, to zostanie osaczona, przyparta