drżał cały, w instynktownem przerażeniu przed śmiercią, która co chwila przebiegała, nie dotykając ani zwierzęcia, ani człowieka. Wreszcie, po tem nieskończonem oczekiwaniu, cesarz ze swym fatalizmem pełnym rezygnacyi, zrozumiał, iż los jego nie spełnił się jeszcze, powrócił spokojnie, jak gdyby pragnął tylko zbadać istotną pozycyę bateryj niemieckich.
— Najjaśniejszy panie, co za odwaga!... na miłość Boską, nie narażaj się więcej...
Milcząc, wezwał ruchem ręki sztab, by postępował za nim, nie oszczędzając go tym razem wcale; ruszył ku Moncelles, przez pola, przez nagie niwy Rapaille. Jeden kapitan został zabity, dwa konie padły. Pułki 12-go korpusu, przed któremi przejechał, patrzały nań zjawiającego się i niknącego jak widmo, bez powitania, bez okrzyku.
Delaherche był świadkiem tego wszystkiego. Drżał na myśl, że jak tylko opuści cegielnię, znajdzie się w obrębie pocisków. Zatrzymał się i słuchał teraz oficerów, którym konie zabito i którzy musieli tu zostać.
— Mówię panu, że został odrazu zabity; granat przeciął go na dwoje.
— Ależ nie, widziałem jak go nieśli... Prosta rana, rozdarcie tylnej części.
— O której godzinie?
— Około wpół do siódmej, będzie temu godzina... tam, przy Moncelles, na drodze w wąwozie...
— Więc wrócił do Sedanu?
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.