Natura chłopska Lapoulle’a, ilekroć słyszał to słowo, wpadała w uniesienie.
— No! no! sprzedani... cóż znowu?... czyżby takie łajdaki istniały na świecie?
— Sprzedali nas, tak samo jak Judasz sprzedał swego Mistrza — mruknął Pache, przeżuwając swe wspomnienia z Historyi świętej.
Chouteau tryumfował.
— To bardzo proste, do stu dyabłów... nawet cyfra jest znaną... Mac-Mahon otrzymał trzy miliony a inni generałowie, każdy po milionie za to, żeby nas tu przyprowadzili... Wszystko to zrobili w Paryżu a dziś w nocy dali znać, że cała historya gotowa i mogą przyjść nas zabrać.
Maurycy oburzył się na to głupie kłamstwo. Dawniej Chouteau bawił go, nieomal podbił swą werwą podmiejską. Ale teraz nie mógł znosić tego zepsutego chłopaka, tego złego robotnika, który pluł na wszystko i budził zniechęcenie.
— Czego pleciesz takie głupstwa? — zawołał. — Wiesz dobrze, że to nie jest prawdą.
— Jakto, nie jest prawdą, że nas sprzedali?... No! no! zdaje mi się, facecie, że i ty należysz do bandy tych miłych ludzi!...
Postąpił parę kroków z miną grożącą.
— Wiesz ty, panie mieszczuchu, że nim nadejdzie twój przyjaciel Bismark, my się z tobą załatwimy wprzódy.
Inni zaczęli także mruczeć i Jan uznał za potrzebne wmieszać się w to wszystko.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.