Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

nowiska bojowe. Powoli mgły zdawały się znikać. Łachmany ich podnosiły się niby muślin; ukazywały się kawałki nieba, mętne jeszcze, posępnie błękitne niby woda głęboka. A w jednem z takich nagłych rozbłysków ujrzano przesuwający się niby szereg widm, pułk strzelców, afrykańskich, należących do dywizyi Margueritte. Wyprostowani na kulbakach, okryci mundurami, jechali na swych koniach drobnych, na pół ginących wśród mnóstwa pakunków. Po pierwszym szwadronie, pojawił się inny — i wszystkie wychodząc z mgły ginęły w mgle, jak gdyby roztapiały się w drobnym deszczu. Widocznie przeszkadzali, odsyłano ich więc dalej, nie wiedząc co z nimi zrobić, jak się to ciągle od początku wojny zdarzało. Używszy ich na podjazdy, gdy bitwa się rozpoczęła, przesuwano ich z doliny na dolinę, jak rzecz kosztowną a bezużyteczną...
Maurycy, patrząc na nich, myślał o Prosperze.
— Widzisz? — mruknął — to może on, tam!
— Kto taki? — spytał Jan.
— Ten parobek z Remilly, wiesz, cośmy to w Oches spotkali jego brata.
Ale strzelcy już przejechali; rozległ się teraz gwałtowny galop, to sztab przebiegał przez drogę zniżającą się łagodnie. Tym razem Jan poznał generała brygady, Bourgain-Desfeuilles, jak gwałtownie potrząsał ręką. Raczył więc opuścić hotel pod Złotym krzyżem; i był zły, że musiał wstać tak rano i żyć lada czem.