— Czekaj, przyjdzie i na to czas — odpowiadał Jan spokojnie.
Nagły tentent koni ze strony lewej, zwrócił ich uwagę. Poznali generała Douay w towarzystwie sztabu, który przybiegł dla przekonania się o postawie swego wojska pod straszliwym ogniem z Hattoy. Był zadowolony, dał kilka rozkazów, gdy ukazał się generał Bourgain-Desfeuilles, wychodząc z jakiegoś wąwozu. Żołnierz odważny jechał truchcikiem wśród pocisków, uparty w swej rutynie afrykańskiej, nie skorzystawszy z żadnej nauki. Krzyczał i wymachiwał rękami jak Rochas.
— Czekam na nich, czekam, pierś o pierś.
Poczem, spostrzegłszy generała Douay, zbliżył się do niego:
— Generale, czy to prawda, co mówią? marszałek jest ranny?
— Na nieszczęście tak... Przed chwilą otrzymałem karteczkę od Ducrota, w której mi donosi, że marszałek polecił mu objąć dowództwo nad armią.
— Ach, więc to Ducrot!... i jakież rozkazy?
Generał zrobił ruch rozpaczy. Od wczoraj widział, że armia ginie; napróżno nalegał, by zajęto pozycyę pod Saint-Menges i Illy, w celu zapewnienia sobie odwrotu na Mézières.
— Ducrot chce wykonać nasz plan, wszystkie wojska mają się skoncentrować na płaskowzgórzu Illy.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.