Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

wczoraj od generała Wimpffena, a który ustawił ją na lewem skrzydle generała Ducrot. I słychać było, jak mówił:
— Jeżeli prusacy opanują wzgórek, to nie będziemy tu mogli pozostać nawet godziny i wrzuceni zostaniemy do Sedanu...
Odjechał, zniknął ze swym orszakiem, na zgięciu spadzistej drogi, i ogień się podwoił. Zauważono go zapewne. Pociski, które dotąd uderzały od czoła, zaczęły teraz padać z boku od strony lewej. Rzucała je baterya we Frénois i jeszcze inna baterya ustawiona na półwyspie Iges, która krzyżowała swój ogień z bateryą w Hattoy. Całe płaskowzgórze Algérie ryły kule. Odtąd położenie kompanii stało się strasznem. Żołnierze, zajęci tem, co się działo wprost nich, zaczęli się niepokoić o swe tyły, nie wiedząc którego niebezpieczeństwa uniknąć. Za jednym razem trzech ludzi poległo, dwóch było ranionych.
W takich to warunkach sierżanta Sapina dosięgła śmierć, której oczekiwał. Odwrócił się był, dostrzegł granat lecący w chwili, gdy już go nie mógł uniknąć.
— Ach, otóż i on! — zawołał.
Twarz jego drobna, o dużych, ładnych oczach nie wyrażała trwogi, ale smutek głęboki. Pocisk rozpruł mu brzuch. Jęczał i prosił:
— O! nie zostawiajcie mię tutaj, zanieście mię do ambulansu, błagam was... Weźcie mię ztąd..