sobie zaraz, że wczoraj mówiono, iż kasa korpusu 7-do była tam złożona; zrobiło na niej dziwne wrażenie wszystko to złoto, te miliony, jak opowiadano, ukryte w tej wozowni, gdy tam w oddali się zabijano. Ale w chwili gdy wchodziła na schody, boczne, by dostać się do pokoju Gilberty, zatrzymała się wobec innego spotkania, tak niespodziewanego, że cofnęła się wstecz o trzy schody, wahając się czy pójść tam na górę. Jakiś żołnierz, kapitan, przebiegł koło niej, z lekkością widma, które naraz znikło, jednakże zdołała go poznać, gdyż widziała go w Charleville u Gilberty, gdy ta jeszcze była tylko panią Maginot. Postąpiła parę kroków na dziedzińcu, podniosła oczy na dwa wielkie okna pokoju sypialnego, w których rolety były spuszczone. Potem zdecydowała się i poszła na górę.
Na pierwszem piętrze chciała zapukać do drzwi buduaru, jako przyjaciółka dzieciństwa, która przychodzi poufnie pogawędzić rano. Ale drzwi te, źle zamknięte w pośpiechu, były na pół otwarte. Popchnęła je i przeszedłszy przez buduar znalazła się w pokoju sypialnym. Był to pokój bardzo wysoki, z którego sufitu spadały obfite firanki z czerwonego aksamitu, otaczając obszerne łóżko w zupełności. Najmniejszego szmeru, cisza senna szczęśliwej nocy, spokojny oddech zaledwie dosłyszany, rozlegał się wśród nieokreślonej woni fiołków.
— Gilberto! — zawołała łagodnie Henryeta.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/324
Ta strona została uwierzytelniona.