Potem Delaherche posunął się aż do podprefektury, chcąc się dowiedzieć czy cesarz nie powrócił. Udzielono mu tylko wiadomości o marszałku Mac-Mahonie, któremu chirurg opatrzył ranę wcale nie groźną, i który leżał spokojnie w łóżku. Ale około godziny jedenastej, gdy znów począł się włóczyć po mieście, zatrzymał go na chwilę przy ulicy Wielkiej, przed hotelem Europejskim, długi orszak jeźdźców pokrytych kurzem; znużone ich konie ledwie się wlokły. Na czele tych jeźdzców poznał cesarza, który powracał po czterogodzinnym pobycie na polu bitwy. Śmierć stanowczo go omijała. Pod potem niepokoju tego pochodu przez drogę klęski, farba starła się z policzków, wywoskowane wąsy zmiękły i obwisły, twarz cery ziemistej przybrała dawny wyraz agonii. Jeden z oficerów, zszedłszy z konia przed hotelem, począł mówić wśród tłumu o drodze przebieżonej, od Moncelle aż do Givonny, wzdłuż małej doliny, między wojakami korpusu pierwszego, których sasi odrzucali na brzeg prawy strumienia; więc zwrócono przez wąwóz Fond de Givonne, tak już zapchany, że gdyby nawet cesarz chciał powrócić na czoło wojska, nie mógłby tego dokonać. A zresztą, po co by tam wracał?
Gdy Delaherche słuchał tych szczegółów, gwałtowny huk wstrząsnął całą dzielnicą. Był to granat, który zwalił komin na ulicy Świętej Barbary, niedaleko baszty. Rozległy się krzyki, jęki kobiet dały się słyszeć. Delaherche przytulił
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/340
Ta strona została uwierzytelniona.