Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/351

Ta strona została uwierzytelniona.

ogrodami z prawej i lewej strony. Pierwsze szeregi rozpoczęły ogień; posuwano się jakby w podskokach, najmniejsza przeszkoda zmuszała do straty czasu. Nigdy nie dojdzie, jeżeli pozostanie tu na końcu wojska, czekając na zwycięztwo. Powzięła postanowienie, rzuciła się na prawo w krzaki, na ścieżkę kierującą się ku łąkom.
Zamiarem Henryety było dostać się do Bazeilles przez łąki, leżące po nad Mozą. Zamiar ten zresztą, nie przedstawiał jej się zbyt wyraźnie. Nagle zatrzymała się na brzegu małego jeziora nieruchomego, które jej z tej strony zagrodziło drogę. Było to nawodnienie, nizina zmieniona w jezioro obronne, o którem nawet nie pomyślała. Przez chwilę chciała się cofnąć, potem, ryzykując zostawienie tam swych bucików, szła dalej wzdłuż brzegu, wśród trawy mokrej, w której więzła aż po kostki. Tak posuwała się przez jakie sto metrów. Nakoniec potknęła się o mur jakiegoś ogrodu, grunt się zniżał, woda uderzała o mur, głęboka na dwa metry. Niepodobna było przejść. Ścisnęła swe drobne pięście, musiała całej siły użyć nad sobą, żeby nie wybuchnąć płaczem. Po pierwszem zniechęceniu, poszła wzdłuż muru i znalazła uliczkę, ciągnącą się wśród domów rozrzuconych. Tym razem zdawało jej się, że dosięgła swego, gdyż znała dobrze ten labirynt, ten koniec ścieżki zygzakowaty, który dochodził do samej wsi.