Dziś rano przyszła mu do głowy dziwaczna myśl ulicznika paryzkiego, żeby sobie zadrwić z biedaka.
— Żywo, dawaj mi kurę!
— A gdzież jest?
— Ależ tam, na ziemi... ta sama, com ci ją wczoraj obiecał, a którą kapral dopiero co przyniósł!
I wskazał mu wielki kamień biały, leżący u ich nóg. Zmięszany Lapoulle podniósł kamień i obracał go w ręku na wszystkie strony.
— Milionset dyabłów! dalej, wypłucz mi tę kurę!... jeszcze! wypłucz jej łapy, szyję. Więcej wody, próżniaku, niedołęgo!...
I tak sobie, dla kpin, gdyż nadzieja śniadania rozweseliła go i obudziła w nim skłonność do żartów, wrzucił kamień wraz z mięsem do kotła pełnego wody.
— To doda smaku rosołowi! Co? — tyś o tem nie wiedział, nic więc nie umiesz, ty gamoniu!... Dostaniesz za to sam kuperek i zobaczysz, jakie to smaczne!
Cała sekcya kładła się od śmiechu, patrząc na Lapoulle’a, który przekonany o prawdzie słów Loubeta, już z góry się oblizywał. Ach, szelma ten Loubet, z nim niepodobna się nudzić! Gdy ogień trzeszczeć począł, gdy kociołek szumiał, wszyscy otoczyli go kołem i pożądliwie patrzeli na mięso dygoczące w wodzie, wdychając w siebie przyjemny zapach, jaki się dokoła rozchodził.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.