wrócili, by się cofnąć o piętnaście metrów, czołem do nieprzyjaciela. Już sześć dział było wycelowanych, rozstawionych szeroko, podzielonych na trzy sekcye, któremi porucznicy dowodzili, wszystkie sześć pod komendą kapitana chudego i długiego, który sterczał na płaszczyznie, jak tyczka. I słychać było, jak ten kapitan krzyczał, po krótkim poprzednim obrachunku:
— Cel na sześćset metrów!
Celem miała być baterya pruska, na lewo od Fleigneux, po za krzakami, której straszliwy ogień nie pozwalał się utrzymać na wzgórzu Illy.
— Widzisz tam — począł objaśniać Maurycy w poczuciu potrzeby słyszenia swego głosu — armata Honoryusza jest w sekcyi środkowej. Patrz, nachyla się do celownika... Mały Ludwik jest celownikiem... wypiliśmy razem kieliszeczek w Vouzièrs, pamiętasz?... A tam, konduktor lewy, ten który tak prosto siedzi na koniu, pysznej klaczy, to Adolf...
Armata miała sześciu ludzi obsługi i podoficera, dalej przodek i cztery konie jeżdżone przez dwóch konduktorów, dalej jaszczyk z sześciu końmi, trzema woźnicami, potem lawety, furgon, kuźnię, cały orszak ludzi, zwierząt i przedmiotów rozciągał się w linii prostej, o sto metrów w tyle; nie licząc jaszczyków i koni zapasowych, zwierząt i ludzi przeznaczonych do zatkania dziur, którzy oczekiwali po stronie prawej, na linii strzałów, żeby nie być zbyt wystawionymi na pociski.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/386
Ta strona została uwierzytelniona.