Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

wybiegli na ulice, narzekali na nagle odejście tych wojsk, których przybycia tak gorąco pragnęli; opuszczano ich więc, niezliczone bogactwa nagromadzone na dworcu kolejowym miały wpaść w ręce nieprzyjaciół, a ich miast, najdalej wieczorem ma być podbite? A dalej, w drodze, na polach, wieśniacy wychodzili przed domy, zdziwieni, przerażeni. Jakto! te pułki, które widzieli przybywające wczoraj, idące na walkę, cofały się już, uciekały bez boju! Wodzowie byli posępni, popędzali konie nie odpowiadając na pytania, jak gdyby nieszczęście szło ich śladem. A więc to prawda, że prusacy zgnietli armię, że tłoczyli się ze wszystkich stron do Francyi, jak woda w czasie przyboru. I w czystem, cichem powietrzu, ludność przejęta popłochem słyszała daleką wrzawę najazdu, wzrastającą z każdą chwilą; wozy napełniały się sprzętami, domy się wypróżniały, całe rodziny ciągnęły szeregiem po drogach, gnane na oślep strachem.
W zamęcie odwrotu, wzdłuż kanału idącego od Rodanu do Renu, w pobliżu mostu, pułk 106, uszedłszy zaledwie jeden kilometr, musiał się zatrzymać. Rozkazy pochodu źle obmyślane i gorzej wykonane, stłoczyły tutaj całą drugą dywizyę. Przejście było tak wązkie, pięć metrów mające zaledwie szerokości, że defilada wlokła się nieskończenie długo.
Dwie godziny przeszły, a pułk 106 czekał ciągle nieruchomy, przed nieskończoną falą płynącą