Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/423

Ta strona została uwierzytelniona.

słomy, na brzuchu, z rękami obnażonemi aż po ramiona, zanurzonemi w dwóch kubłach wody z lodem. Wycieńczony moralnie i fizycznie, major wypoczywał w ten sposób, znudzony, zmordowany przez smutek, przez niezmierne udręczenie, w jednej z tych chwil obezwładnienia, jakie przychodzą niekiedy na praktyków. A przecież uchodził on za człowieka surowego, za głowę twardą i serce nieczułe. Ale i w nim obudziło się pytanie: „na co to wszystko?“ Przekonanie, że nie jest w stanie podołać zadaniu, że nigdy mu nie podoła, odebrało mu nagle siły. I po co? wszak śmierć, mimo wszystko, zawsze jest silniejszą!
Dwóch infirmerów przyniosło na noszach kapitana Beaudoin.
— Panie majorze, zawołał Delaherche, otóż i kapitan.
Bouroche otworzył oczy, wydobył ręce z dwóch kubłów, otrząsł je i otarł o słomę. Potem uklęknąwszy rzekł:
— Ach, tak, do licha, dalej do roboty!... Dzień się jeszcze nie skończył.
I porwał się na nogi odświeżony, potrząsając swą dużą głową o płowych włosach, przywrócony do przytomności przez praktyczność i karność nieubłaganą.
Gilberta i pani Delaherche przyszły za noszami i zatrzymały się o kilka kroków, gdy kapitana położono na materacu, pokrytym ceratą.