wydawał strasznie głupim i nikczemnym. Zupełnie jak zające!...
Naraz porucznik Rochas zwymyślał sierżanta Sapina, że nie umie utrzymać swych ludzi w karbach. Na wrzawę, kapitan Beaudoin, jak zawsze porządny, zbliżył się i zawołał:
— Cicho tam w szeregach!
Jan, milczący, stary żołnierz włoski, przywykły do karności, patrzał na Maurycego, którego zdawały się bawić złośliwe i przesadzone uwagi Chouteau’a. Dziwił się, jakim sposobem, pan, młodzieniec tak pięknie wyedukowany, może aprobować rzeczy, do pewnego stopnia prawdziwe, ale o których mówić nie należy? Gdyby każdy żołnierz chciał ganić swych zwierzchników i dawać im rady, to na pewno, nie dalekoby wojsko zaszło...
Nakoniec, po oczekiwaniu trwającem jeszcze godzinę, pułk otrzymał rozkaz pochodu. Na nieszczęście most był tak jeszcze zawalony przez ogon dywizyi, że wkradł się straszliwy nieporządek. Pułk się zmięszał, jedne kompanie przemykały się, podczas gdy inne przyciśnięte do brzegu rzeki, musiały się zatrzymać. Na dobitkę jakiś szwadron kawaleryi koniecznie chciał przejść, spychając na pola maruderów, których piechota już zostawiała. W ciągu godziny marszu, cała banda łazęgów wlokła się za wojskiem, wydłużając się i spóźniając jakby umyślnie.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.