Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/430

Ta strona została uwierzytelniona.

— Odpocznij sobie, kapitanie, każemy ci przygotować pokój, zabierzemy cię do siebie.
Ale ranny w swem odrętwieniu miał chwilę świadomości.
— Nie trzeba, jestem pewny, że umrę.
I spojrzał na wszyskich troje, oczami szeroko rozwartemi, pełnemi grozy śmiertelnej.
— O! kapitanie, co też ty mówisz? szepnęła Gilberta, usiłując się uśmiechnąć, zmartwiała zupełnie. Będziesz zdrów najdalej za miesiąc.
Potrząsał głową, patrzał tylko na nią, z ogromnym żalem życia w oczach, że umiera tak młody, nie wyczerpawszy wszystkich rozkoszy istnienia.
— Muszę umrzeć, muszę umrzeć.. ach, to jest okropne...
Nagle spostrzegł swój mundur zaplamiony i podarty, swe ręce czarne i zdawał się boleć nad swym stanem w obec kobiety. Zawstydził się swego zaniedbania i myśl o tej nieprzyzwoitości, dodała mu męztwa. Zdołał przemówić głosem wesołym:
— Tylko, jeżeli umrę, chcę umrzeć z rękami czystemi.... Może pani będziesz tak dobrą, zmocz ręcznik i racz mi go podać.
Gilberta pobiegła i powróciła z ręcznikiem, chcąc mu nim sama ręce wytrzeć. Odtąd okazywał wielką odwagę, starając się skończyć jak człowiek towarzystwa. Delaherche dodawał mu otuchy, a swej żonie dopomagał w staraniach ko-