skiego muru, jak gdyby miał zamiar wrócić po niego niedługo. Sam Maurycy tylko pozostał jeszcze z pakunkiem na plecach, gdy Jan, odwróciwszy się spostrzegł swych żołnierzy z plecami wolnemi.
— Weźcie mi zaraz tornistry, gdyż wpakują mię za to do kozy!
Ale żołnierze, choć nie podnieśli jeszcze rokoszu, z minami złemi i milczącemi szli dalej, popychając przed sobą kaprala po wązkiej drodze.
— Czy weźmiecie wasze tornistry, co? chcecie bym zdał o was raport?
Słowa te wywarły na Maurycego takie wrażenie, jakby go kto uderzył biczem po twarzy. Raport! ten cham, ten gbur chce zdać raport, dla tego, że biedacy, pozbawieni sił, pragnęli sobie ulżyć! I oślepiony gniewem gorączkowym, szybko odpiął paski i rzucił tornister na drogę, wlepiając w Jana wzrok wyzywający.
— Dobrze — odrzekł tenże z miną rozsądną, nie mogąc wszczynać sporu. — Pomówimy o tem wieczorem.
Maurycy cierpiał straszliwie na nogi. Wielkie i twarde trzewiki, do których nie był przyzwyczajony, obtarły mu skórę zupełnie. Był on słabego zdrowia, krzyż go bolał od tornistra, choć go zrzucił, a ciężar karabina, który nie wiedział na które ramię położyć, zapierał mu oddech w piersiach. Ale cierpiał więcej moralnie, w przystępie rozpaczy, która nim owładnęła. Nagle,
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.