Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/450

Ta strona została uwierzytelniona.

nadzwyczajne znużenie. Jego duże oblicze czerwone wyrażało rozpacz, w jaką wpadł w skutek klęski, którą uważał za osobiste nieszczęście. Od samego rana, żołnierze jego nie widzieli go wcale. Zapewne zabłądził na polu bitwy, biegając za szczątkami swej brygady, gotów dać się zabić w gniewie przeciw tym bateryom pruskim, które wymiatały cesarstwo i jego fortunę, jako oficera lubianego w Tuileryach.
— Do stu siarczystych dyabłów, czy nie ma nikogo, coby mi wskazał drogę w tym przeklętym kraju!
Mieszkańcy folwarku zapewne schronili się w głąb lasów. Nakoniec jakaś bardzo stara kobieta ukazała się na progu, zapewne służąca, o której zapomniano, a której chore nogi nie pozwoliły na ucieczkę.
— Hej, matko, chodźno tu!.. Gdzie to jest, Belgia?
Patrzała na niego zdziwiona, widocznie nie rozumiejąc. Wówczas stracił resztę umiarkowania, zapomniał że mówi do wieśniaczki i wrzeszczał, że nie ma ochoty dać się złapać w pułapkę, jak kanarek, idąc do Sedanu, że chce uciec za granicę. Żołnierze zbiegli się i słyszeli wszystko.
— Ale generale — rzekł jakiś sierżant — nie można tam już dostać się, prusacy są wszędzie... Rano to można było drapnąć, ale nie teraz.
Obiegały już wieści, że całe kompanie, odłączywszy się od swych pułków, mimowoli przeszły