Zapewne potem włóczyli się, unikając miejsc, gdzie padały kule. I uwięzli tutaj, w tej oberży z kretesem zrabowanej.
Porucznik Rochas oburzył się.
— Czekajcie rozbójnicy, zapłacę wam za tę pijatykę, kiedy my zdychamy z trudów!
Ale Chouteau’wi nie podobały się te wyrzuty.
— A wiesz ty, stara peruko, że teraz nie ma już poruczników, są tylko ludzie wolni... Czy prusacy mało ci skóry wytatarowali, że jeszcze chcesz coś oberwać?
Trzeba było siłą prawie powstrzymać Rochasa, żeby zuchwalcowi łba nie roztrzaskał. A przytem Loubet z butelkami w ręku, starał się przywrócić pokój.
— Daj pokój — mówił — po co się gryźć, wszyscy jesteśmy braćmi!
I wskazując na Lapoulle’a i Pacha, dwóch kolegów z sekcyi, dodał:
— Nie udajcie niewiniątek, wy tam, wejdźcie i popłuczcie gardła.
Przez chwilę Lapoulle wahał się w poczuciu prostego sumienia, że to byłoby źle ucztować wtedy, gdy tylu biednych chłopów umiera z pragnienia. Nagle zdecydował się, wszedł jednym skokiem do oberży, nic nie mówiąc, popychając przed sobą Pacha, także milczącego, który mu się poddawał. I więcej się już nie ukazali.
— Zgraja rozbójników! — powtarzał Rochas. — Należałoby wszystkich rozstrzelać!
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/453
Ta strona została uwierzytelniona.