Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/471

Ta strona została uwierzytelniona.

groźby, zalewali domy, pożerali to, co znaleźli, kładli się gdzie mogli, w pokojach i piwnicach. Wielu kładło się pod drzwiami, zagradzając przedsionki. Inni, nie mając już sił iść dalej, leżeli na chodnikach, spali snem śmierci, nie budzili się nawet wtedy, gdy ich deptano bez litości, woleli by ich zmiażdżono, niż żeby wstać i pójść gdzieindziej.
Teraz dopiero Delaherche zrozumiał nieuniknioną konieczność kapitulacyi. W niektórych dzielnicach jaszczyki z prochem tak były nagromadzone, że gdyby tam padł jeden tylko granat pruski, wszystkieby wysadził w powietrze, a cały Sedan zapaliłby jak garść słomy. A zresztą, co robić z taką gromadą biedaków, wycieńczonych głodem, znużonych, bez nabojów i bez żywności. Na to, by oczyścić z nich ulice, trzebaby stracić najmniej dzień czasu. Sama twierdza nie była uzbrojona, miasto nie było zaopatrzone w żywność. Na radzie mówiono o tem, umysły rozumne, patrzące na położenie jasno, wśród uczucia bólu patryotycznego, przedstawiały to wszystko; oficerowie najwaleczniejsi, ci, którzy drżeli na myśl, że armia poddać się winna, musieli przyznać, że nie ma możności rozpoczęcia nazajutrz boju.
Delaherche zdołał przedostać się przez zbiegowisko na placu Tureniusza i Nadbrzeżnym. Przechodząc koło hotelu pod Złotym krzyżem, ujrzał salę stołową, a w niej generałów siedzących i milczących przy stole pustym. Nie było nawet