wet chleba. Jednakże generał Bourgain-Desfeuilles, krzycząc w kuchni, musiał tam coś znaleźć, gdyż umilkł i żywo biegł po schodach, niosąc w ręku coś zawiniętego w gruby papier. Taki tłum tam był na placu i patrzał przez szyby na ten stół ponury, wymieciony przez głód, że fabrykant sukna musiał użyć łokci niekiedy, popychany wstecz przez nagły nacisk, by się dalej posuwać. Ale na ulicy Wielkiej niepodobna było przejść, i na chwilę stracił nadzieję wydostania się ztąd. Cała baterya armat stała tu w zupełnym nieładzie. Musiał skakać na lawety, przekraczać przez działa, przemykać się z koła na koło, narażając się na połamanie nóg. Potem konie zagrodziły mu drogę; schylił się, przemykał między ich nogami, pod brzuchami tych biednych stworzeń, na pół nieżywych ze zmęczenia. Po kwadransie takich wysiłków, gdy stanął na ulicy Św. Michała, wzrastające przeszkody przestraszyły go i postanowił puścić się w tę ulicę, lub obejść przez ulicę Robotniczą, spodziewając się, że te drogi boczne nie będą tak zatłoczone. Nieszczęście chciało, że mieścił się tam dom publiczny, który oblegała banda pijanych żołnierzy, lękając się więc oberwać czego w zamęcie, wrócił napowrót. Teraz uparł się; dostał się aż do końca ulicy Wielkiej, raz idąc ze zręcznością akrobaty po dyszlach powózek, to znów drapiąc się po furgonach. Na placu Kolegium stąpał po głowach ludzkich blisko przez trzydzieści kroków. Upadł, o mało nie
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/472
Ta strona została uwierzytelniona.