zdobną w śnieżne wąsy. Pani Delaherche zakryła lampę dziennikiem i cały ten kąt pokoju był na pół ciemny, podczas gdy żywa jasność padała na nią, poważnie siedzącą w głębi fotelu, z rękami opuszczonemi, ze wzrokiem błądzącym gdzieś w dali, pogrążoną w ponurych myślach.
— Zaczekaj — szepnęła — zdaje mi się, że cię usłyszał, znowu się budzi.
W rzeczy samej, pułkownik otworzył oczy i wlepił je w Delahercha, nie poruszywszy głową. Poznał go i zaraz zapytał głosem drżącym od gorączki:
— Cóż, wszystko skończone? kapitulują?...
Fabrykant, spotkawszy wzrok matki, chciał skłamać. Ale na co? Z giestem rozpaczliwym odrzekł:
— I cóż mają robić? Gdybyś pan zobaczył co się dzieje na ulicach?... Generał Wimpffen udał się właśnie do głównej kwatery pruskiej, dla ułożenia warunków.
Pan de Vineuil przymknął oczy, dreszcz po nim przebiegł i z ust wymknęła mu się głucha skarga:
— Ach mój Boże, mój Boże!...
I nie otwierając oczów, mówił dalej głosem urywanym:
— To, co ja chciałem, należało wczoraj zrobić... Znam przecież kraj, przedstawiłem me obawy generałowi, ale nie chciano mię słuchać... Tam, od Saint-Menges, aż do Fleigneux, zająwszy wszyst-
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/475
Ta strona została uwierzytelniona.