kie wzgórza, panując nad Sedanem, mając w ręku wąwozy Saint-Albert... mogliśmy czekać na pozycyi niezdobytej, mając drogę do Mézières otwartą...
Słowa mu się urywały, wyjąkał jeszcze kilka wyrazów niezrozumiałych, a marzenie o bitwie, spłodzone w gorączce, pokrywało się coraz bardziej mgłą i rozpływało się w śnie. Spał, a może marzył o zwycięztwie.
— Czy major obiecuje mu wyzdrowienie? — spytał Delaherche szeptem.
Pani Delaherche dała głową znak potwierdzający.
— Jednakże ta rana w nogę, jest niebezpieczną — mówił dalej. — Musi długo leżeć w łóżku, prawda?
Nic nie odpowiedziała, jak gdyby zanurzona w wielkim bólu klęski. Należała ona do innego wieku, do tego starego i tęgiego mieszczaństwa pogranicznego, które niegdyś tak dzielnie swego miasta broniło. Przy żywym blasku lampy, jej twarz surowa, o nosie ostrym, o ustach wązkich, zdradzała gniew i cierpienie, całą katuszę wewnętrzną, która jej spać nie pozwalała.
Delaherche uczuł się opuszczonym, owładnął nim smutek nieograniczony. Był głodny i sądził, że to odbiera mu odwagę. Na palcach wyszedł z pokoju, pobiegł do kuchni z lichtarzem w ręku. Ale tu panował jeszcze większy smutek; ognisko było zgaszone i szafy puste, ścierki rozrzucone
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/476
Ta strona została uwierzytelniona.