nie wiedząc co robić, chodził po schodach tam i z powrotem, zmieniając ciągle miejsce.
Sprzykrzyło mu się to w końcu i postanowił pójść jeszcze raz do Podprefektury, czując, że póty nie będzie spokojnym, dopóki się nie dowie o wszystkiem. Ale na dole, na widok zapchanej ulicy, wzięła go rozpacz; nie zdoła przedostać się tam i powrócić wśród przeszkód, na myśl których tracił wszelką odwagę. Gdy się tak wahał, spostrzegł majora Bouroche biegnącego, zadyszanego, klnącego.
— Do wszystkich dyabłów, to można zmysły stracić!
Udał on się był do ratusza z prośbą do mera, by rekwizycyą ściągnął wszystek chloroform i żeby mu go przysłał o świcie, gdyż jego zapas się wyczerpał a liczne operacye były konieczne, i lękał się, by nie był zmuszony szatkować, jak mówił, biedaków, bez poprzedniego ich uśpienia.
— I cóż? — spytał Delaherche.
— A cóż, nie wiedzą nawet czy aptekarze go jeszcze mają.
Ale fabrykanta chloroform nic nie obchodził. Rzekł więc:
— Tak, tak... a cóż! czy już skończone? czy podpisano umowę z prusakami?
Major, wśród gwałtownych ruchów, krzyknął:
— Nic nie zrobili. Wimpffen dopiero co powrócił... Zdaje się, że te szelmy stawiają warunki
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/478
Ta strona została uwierzytelniona.