Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/489

Ta strona została uwierzytelniona.

— Śpij pan — szepnął Delaherche — zaraz przyjdę, gdy będzie co nowego.
Przekonawszy się następnie, że nie obudził matki, wymknął się i zniknął.
W wozowni Jan i Maurycy w rzeczy samej zastali siedzącego na stołku kuchennym, za stołem z białego drzewa, oficera płatnika, który bez pióra, bez pokwitowania, bez papieru, rozdawał pieniądze. Zanurzał poprostu ręce w głębi worków płóciennych, napełnionych złotem, i, nie licząc wcale, garściami, napełniał kepi sierżantów 7-go kurpusu, którzy stawali przed nim kolejno Umówiono się, że sierżanci rozdzielą pieniądze między żołnierzy swych sekcyj. Każdy z nich brał z miną obojętną, niby racyę kawy lub mięsa i odchodził, nieco zaniepokojony, wypróżniając kepi do kieszeni, żeby z tem złotem nie pokazywać się na ulicy. Nikt nie wyrzekł ani słowa, słychać było tylko dźwięk metaliczny pieniędzy, wśród zdziwienia tych biedaków, obciążonych teraz bogactwami, gdy w mieście nie można było dostać ani chleba, ani jednej kwarty wina.
Gdy Jan i Maurycy się zbliżyli, oficer cofnął rękę z luidorami.
— Nie jesteście sierżantami, tylko sierżanci mają prawo brać.
Poczem, znużony, chcąc jak najprędzej skończyć, zawołał:
— Prawda, jesteś kapralem, to wszystko jedno. Bierz i uciekaj. Dalej, kto tam więcej?...