— Dobranoc, pan dobrodziej wyciągnął kopytka! — zawołał sąsiad, żuaw, suchy i czarny.
On sam miał lewą nogę w łupkach. Mimo to udało mu się podnieść, popełz na łokciach i kolanach i zbliżywszy się do zmarłego, zabrał złoto, przejrzał ręce i fałdy munduru. Powróciwszy na swe miejsce i widząc, że wszyscy na niego patrzą, rzekł:
— Nie trzeba, żeby to się zmarnowało, prawda?
Maurycy z sercem ściśniętem w tej atmosferze nędzy ludzkiej, wyciągnął ztąd Jana. Gdy przechodzili przez szopę operacyjną, spostrzegli Bourocha, zrozpaczonego, że nie mógł dostać chloroformu, mimo to zdecydowanego na ucięcie nogi, jakiemuś dwudziestoletniemu biedakowi. Uciekli, żeby nie patrzeć i nie słyszeć.
W tej chwili właśnie Delaherche powrócił z ulicy. Kiwnął na nich i zawołał:
— Chodźcie, chodźcie prędko!... Mamy śniadanie, kucharka kupiła mleka. Koniecznie trzeba napić się czegoś ciepłego!
I pomimo usiłowań, nie mógł stłumić wielkiej radości, której doznawał. Zniżywszy głos, dodał rozpromieniony:
— Wszystko teraz przecie się skończy! Generał Wimpffen pojechał, żeby podpisać kapitulacyę!
Cóż za ulga ogromna, fabryka ocalona, przykry sen rozwiany, życie, jakie się rozpocznie, bę-
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/492
Ta strona została uwierzytelniona.