Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/502

Ta strona została uwierzytelniona.




CZĘŚĆ TRZECIA.
I.

Podczas długiego dnia bitwy, Sylwina nie przestała ze wzgórza Remilly, na którem wznosił się folwarczek ojca Fouchard, poglądać ku Sedanowi, wśród huku i dymu dział, cała drżąca na myśl o Honoryuszu. Nazajutrz niepokój jej wzrósł jeszcze bardziej, w skutek niepodobieństwa zasięgnięcia jakichkolwiek wiadomości od prusaków strzegących wszelkich dróg, nie chcących odpowiadać, i zresztą niewiedzących nic także. Jasne słońce wczorajsze znikło, deszcz począł padać, oblekając dolinę smutkiem i wilgotnym blaskiem dnia deszczowego.
Koło wieczoru, ojciec Fouchard, także niespokojny wśród przymusowego milczenia, nie myśląc wcale o synu, ale pragnąc wiedzieć czyby mu się nie udało z nieszczęścia innych wyciągnąć dla siebie jakiej korzyści, zauważył jakiegoś wysokiego zucha w bluzie, który od niejakiego czasu szedł drogą, z miną mocno zaniepokojoną. Zdziwił się tak mocno gdy go poznał, że zawołał nań głośno, choć prusacy włóczyli się dokoła: