Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

bateryj, pułkownik z boku a oficerowie na swych miejscach. Działa szły brzęcząc, w równych odstępach, starannie zachowanych, a przy każdem jaszczyk, konie i ludzie. I Maurycy w piątej bateryi, poznał doskonale armatę swego krewniaka Honoryusza. Wachmistrz jechał przy niej, osadzony dumnie na koniu, z lewej strony podoficera, pięknego blondyną Adolfa, który siedział na dzielnym koniu alezyańskim, doskonale dobranym do wałacha sąsiedniego; a wśród sześciu kanonierów, siedzących parami na koźle i jaszczykach, znajdował się we właściwem miejscu celownik, Ludwik, brunecik, kolega Adolfa, jego żona, jak mówiono, według przepisów łączących konnego kanoniera z pieszym. Urośli oni teraz w oczach Maurycego, który ich poznał w obozie; i działo zaprzężone w cztery konie, oraz jaszczyk zaprzężony w sześć koni, zdawało mu się, że błyszczy jak słońce, wymuskane, czyste, ukochane przez wszystkich, przez zwierzęta i ludzi, skupionych koło niego w porządku i miłości kochającej się rodziny; a nadewszystko boleśnie odczuł pogardliwe spojrzenie, jakiem kuzyn Honoryusz powitał łazęgów, zdumiony, że spostrzegł go w tej gromadzie ludzi bezbronnych. Już orszak się kończył, zapasy artyleryjskie, jaszczyki, wozy z sianem, kuźnie. Potem w ostnim tumanie kurzu widać było tylko nogi koni i ludzi, którzy znikli na drugim zakręcie drogi, wśród cichnącego stuku podków i kół.