Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/515

Ta strona została uwierzytelniona.

oswobodzili go od kobiety, którą, krzyczącą ciągle, odprowadzili. Przed szczątkami innego znów domu, jakiś mężczyzna i dwie dziewczynki, upadłszy na ziemię ze znużenia i nędzy, płakały, nie wiedząc gdzie iść, widząc, że wszystko co posiadali, zmieniło się w popiół. Ale przechodził patrol, rozpędzał ciekawych, i droga opustoszała; tylko straże posępne i surowe spoglądały z ukosa, jak gdyby strzegły swego dzieła zbrodniczego.
— Łotry, łotry! — powtarzał Prosper głucho. — Z wielką przyjemnością udusiłbym ich choć ze dwóch.
Sylwina znowu nakazała mu milczenie. Drżała cała. W jakiejś wozowni, którą ogień oszczędził, pies zamknięty, zapomniany od dwóch dni, wył nieustannie, głosem tak żałośnym, iż groza unosiła się wśród przestrzeni, sieczonej drobnym, nieznośnym deszczem. W tej to właśnie chwili, przed parkiem Montivilliers, napotkali trzy wielkie gnojnice, jadące jedna za drugą, napełnione trupami, trzy brudne gnojnice, używane co rano do wywożenia śmieci z miasta; napełniono je teraz zwłokami, zatrzymując je przy każdem ciele, które do nich rzucano, odjeżdżając z głośnym turkotem kół, by znów nieco dalej się zatrzymać, przebiegając całe Bazeilles, aż ładunek był gotowy. Czekały teraz nieruchome na wyładowanie w kostnicach sąsiednich. Gdy trzy gnojnice ruszyły znowu, podskakując w bagnisku, jakaś ręka sina, bardzo długa, wisząc na zewnątrz, poczęła