Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/518

Ta strona została uwierzytelniona.

I patrząc na inne trupy wzdłuż alei, u stóp drzew, na trawie, około trzydziestu walecznych, między którymi czerniało ciało porucznika Rochas, podziurawione od kul, owinięte sztandarem, dodał poważnie i głosem pełnym szacunku:
— Pięknie się tu zarzynano... Dziwiłbym się, gdybyśmy znaleźli tego mieszczucha, którego szukasz...
Sylwina tymczasem weszła do domu, którego okna i drzwi wyłamane, chwiały się w wilgotnem powietrzu. W istocie nie było tu nikogo, właściciele umknęli przed bitwą. Ale uparła się i poszła do kuchni, gdzie wydała nowy krzyk grozy. Pod zlewem leżały dwa ciała, żuawa, pięknego mężczyzny z czarną brodą i olbrzymiego prusaka, z włosami rudemi; obaj byli sprzęgnięci ze sobą w szalonym uścisku. Zęby jednego wpiły się w twarz drugiego, ręce skostniałe trzymały się wzajemnie; zdawało się, że strzaskana kość pacierzowa jeszcze trzeszczy, i dwa ciała tak były ze sobą splątane, że chcąc je pogrzebać, należało oba pochować razem.
Prosper pośpieszył wyprowadzić Sylwinę jak najprędzej z tego domu otwartego, zamieszkałego przez trupy, bo tu nie było już co robić I gdy zrozpaczeni powrócili do posterunku, który zatrzymał ich wózek i osła, na szczęście, obok surowego oficera, spotkali generała, który zabierał się właśnie do zwiedzenia pola bitwy. Ten chciał zobaczyć przepustkę, a następnie oddał ją Sylwinie z wyra-