rozpoczęły się znowu, stały się częstszemi. Jakaś kobieta, matka zapewne, która chciała uściskać młodego sierżanta, została odepchnięta uderzeniem kolby tak gwałtownie, że upadła na ziemię. Na placu Tureniusza popychano obywateli, bo rzucali żywność jeńcom. Na ulicy Wielkiej jeden z tych ostatnich upadł, pragnąc podnieść butelkę, którą mu ofiarowała jakaś dama i został skopany nogami. Od tygodnia Sedan był świadkiem przechodu tego biednego bydła ludzkiego, pędzonego kijem, i nie mógł się do tego przyzwyczaić. Wzburzenie też w mieście było wielkie, i przy każdem przejściu ogarniała mieszkańców głucha gorączka buntu.
Tymczasem Janowi także przyszła na myśl Henryeta i nagle przypomniał sobie Delaherche’a. Trącił łokciem przyjaciela.
— No, patrz dobrze, gdy będziemy przechodzili przez ulicę... wiesz?
Jakoż zaledwie weszli w ulicę Maqua, spostrzegli zdala mnóstwo głów, wychylonych przez jedno z okien monumentalnych fabryki. Zaraz poznali Delaherche’a i jego żonę Gilbertę, opartych na łokciach, a po za nim stała wyniosła i surowa postać pani Delaherche. Przy nich leżały stosy chleba i fabrykant rzucał go zgłodniałym, którzy wyciągali ręce drżące i błagalne.
Maurycy natychmiast zauważył, że jego siostry tam nie było; Jan zaś patrząc na wyrzucany
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/575
Ta strona została uwierzytelniona.