dzo pięknie, co nie przeszkadzało, że zażądał grubych pieniędzy, gdy zrozumiał, na jaki cel chciano kupić jego kapelusz, stary grat pilśniowy, brudny i pełen dziur. Oddał go po długim targu za dwie sztuki stususowe, narzekając, że z pewnością dostanie kataru.
Jan przytem wpadł jeszcze na jedną myśl: Postanowił zakupić cały kramik staruszka, trzy tuziny cygar, jakie mu pozostały. I nie czekając, z kapeluszem naciśniętym na oczy, począł wołać głosem przeciągłym:
— Cygara brukselskie, po trzy susy para, po trzy susy para!
Teraz był pewnym ocalenia. Dał znak Maurycemu, by szedł przodem. Ten znalazł na ziemi jakiś stary parasol, a że począł padać drobny deszcz, otworzył go i spokojnie przeszedł przez linię straży.
— Cygara brukselskie, po trzy susy para, po trzy susy para!...
W kilka chwil Jan sprzedał wszystek swój towar. Tłoczono się do niego, śmiano. Oto kupiec mający rozum i nie okradający biedaków! Prusacy, zachęceni taniością, zbliżyli cię także i musiał im sprzedawać. Tak manewrował, by się znaleźć przed linią straży, sprzedał swe ostatnie dwa cygara jakiemuś wysokiemu sierżantowi z brodą, który ani słówka nie umiał po francuzku.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/586
Ta strona została uwierzytelniona.