Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/600

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże będę niespokojny, jak żałuję, że nie mogę być z tobą!
Głos mu drżał, łzy się ukazały w jego oczach.
— Uściskaj mnie, mój chłopcze.
I ucałowali się i jak wczoraj w lesie, na dnie tego pocałunku leżało braterstwo niebezpieczeństw przebytych wspólnie, wspomnienie tych kilku tygodni życia bohaterskiego, jakie ich złączyło ściślej niż całe lata przyjaźni zwyczajnej. Dni bez chleba, noce bezsenne, nadzwyczajne wytężenia, śmierć ciągle wisząca, wszystko to tkwiło w ich uczuciach. Czyż kiedykolwiek dwa serca mogą się zlać w jedno, jeżeli poświęcenie wzajemne, oddanie się zupełne nie istnieje? Ale uściski zamienione pod cieniem drzew, przepełnione były nadzieją, jaką w nich ucieczka budziła; gdy tymczasem uściski teraźniejsze drżały obawą pożegnania. Czy się zobaczą kiedykolwiek? i jak, w jakich okolicznościach, w doli czy niedoli?
Doktór Dalichamp już siadł do powoziku i wzywał Maurycego. Ten uściskał serdecznie Henryetę, patrzącą nań z cichemi łzami, bladą w swym czarnym stroju wdowim i mówił do niej:
— Powierzam ci brata... Pielęgnuj go i kochaj, tak jak ja kochałem!

IV.

Pokój był kwadratowy i duży, pobielony po prostu wapnem i dawniej służył za skład owoców.