Czuć tu było jeszcze przyjemny zapach jabłek i gruszek, a całe umeblowanie stanowiło łóżko żelazne, stół prosty drewniany i dwa krzesła, oraz stara szafa orzechowa, z drzwiami ogromnemi, w której Bóg wie, coby można schować. Ale panowała tu niczem nienaruszona cisza, słychać było tylko hałas głuchy z sąsiednej stajni, daleki odgłos sandałów i beczenie owiec. Przez okna, zwrócone na południe, zaglądało jeszcze słońce. Widać było tylko kawałek wzgórza, i pole zbożem zasiane, ograniczone lasem. I pokój ten cichy, tajemniczy, był tak dobrze ukryty przed wszystkiemi oczami, że nikt nie przypuszczał jego istnienia.
Henryeta sama wszystko urządziła. Umówiono się, że dla uniknienia podejrzeń ona tylko i doktór będą zaglądali do Jana. Sylwina nigdy nie miała przychodzić, chyba wezwana. O wczesnym poranku obie kobiety zajmowały się sprzątnięciem pokoju, a przez cały dzień drzwi były zamknięte. W nocy, jeżeli ranny potrzebował czego, to stukał w mur, gdyż Henryeta zajmowała pokój sąsiedni. Tym sposobem Jan został nagle odcięty od świata, po tygodniach gwałtownych burz, widząc tylko tę młodą kobietę tak łagodną i słodką, której kroki lekkie nie wydawały żadnego szmeru. Widział ją znów taką, jak wtedy, gdy ją ujrzał po raz pierwszy w Sedanie, podobną do zjawiska, z ustami nieco dużemi, drobnemi rysami, prześlicznemi włosami koloru dojrzałego
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/601
Ta strona została uwierzytelniona.