li się na łóżkach, wstawali, podobni do widma. Inni, chorzy na płuca, umierali ze straszliwym kaszlem. Inni, rycząc, doznawali ulgi dopiero pod prysznicem wody zimnej, którą odświeżano nieustannie ich rany. Tylko godzina odwiedzin lekarskich, godzina opatrunku, sprowadzała nieco ciszy, przewietrzała łóżka, rozluźniała skostniałe ciała, leżące długo w jednej pozycyi. Była to także godzina trwogi, gdyż nie było dnia, żeby doktór, badając rany, nie był spostrzegł na skórze kilku biedaków, plam sinych, zwiastujących gangrenę. Zaraz nazajutrz przystępowano do operacyi. Jeszcze kawałek nogi lub ręki odpadał... Niekiedy gangrena posuwała się wyżej, trzeba było znowu krajać, tak że niekiedy odcinano wszystkie członki. Niekiedy znów cały człowiek, całe ciało było zalane wilgotnemi plamami tyfusu, trzeba go było wynosić chwiejącego się, pijanego, nieprzytomnego, do sali skazanych i wyklętych, gdzie umierał, cuchnąc trupem jeszcze przed skonaniem.
Co wieczór Henryeta, powróciwszy do domu odpowiadała na pytania Jana głosem drżącym i z tem samem zawsze wzruszeniem:
— Och, biedne dzieci, biedne dzieci!
I zawsze te same szczegóły, codzienne męczarnie tego piekła. Rozkrajano rękę, ucięto stopę, amputowano ramię; ale czy gangrena i zaraza gnijąca się zatrzyma! To znów pochowano jednego, najczęściej francuza, niekiedy niemca.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/616
Ta strona została uwierzytelniona.