Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/626

Ta strona została uwierzytelniona.

— Doktorze, wylecz mię prędko, żebym mógł pójść i zająć me stanowisko w szeregu.
Mimo to, tak on jak i Henryeta posmutnieli bardzo od tych nowin. Tegoż wieczoru zerwała się zawierucha śnieżna, a nazajutrz gdy Henryeta zziębnięta, powróciło ze szpitala, przyniosła wiadomość, że Gutman umarł. Zimno dziesiątkowało rannych, opróżniało szeregi łóżek. Biedny niemy, z ustami pozbawionemi języka, konał już od dwóch dni. Przez ostatnie godziny, siedziała przy jego łóżku, tak błagalnie bowiem spoglądał. Mówił do niej z załzawionemi oczami może powiadał jej prawdziwe swe nazwisko, nazwisko wsi dalekiej, w której go żona i dzieci oczekują. I umarł nieznany, przesyłając jej drżącemi palcami ostatni pocałunek, jak gdyby jej chciał dziękować za opiekę. Sama jedna poszła na cmentarz, gdzie ziemia zmarznięta, ta ciężka ziemia obca, upadła głucho na jego trumnę sosnową, wraz ze śniegiem...
Nazajutrz znowu, Henryeta, powróciwszy, rzekła:
— Biedne dziecko umarło.
Płakała mocno.
— Ach gdybyś go pan widział, gdy gorączkował! Wołał na mnie: mamo! mamo! wyciągał do mnie ręce tak czule, że musiałam go wziąść na kolana... Nieszczęśliwy! cierpienie tak go wycieńczyło, że był lekki jak mały chłopiec... I kołysałam go, żeby umarł zadowolony... tak! kołysa-