w dużej kuchni folwarku, ona zajęta szyciem, on przyrządzaniem sobie pięknego bata. Była godzina siódma, zjedzono obiad o szóstej, nie czekając na ojca Fouchard, który zapewne zatrzymał się w Raucourt, gdzie brakowało mięsa; a Henryeta, na którą tej nocy przypadła kolej czuwania w szpitalu, odeszła, zalecając Sylwinie, by przed pójściem spać zaopatrzyła w węgle piec Jana.
Na dworze niebo było czarne, śnieg bielał na ziemi. Żaden odgłos nie dochodził ze wsi drzemiącej, słychać było tylko w izbie zgrzyt noża Prospera, zajętego mocno wycinaniem różnych ozdób na biczysku. Niekiedy zatrzymywał się, spoglądał na Karolka, którego pękata głowa jasno złocista kiwała się we śnie. Gdy dziecko zupełnie zasnęło, zaległa jeszcze większa cisza. Matka delikatnie odsunęła świecę, ażeby światło nie drażniło dziecka, poczem, wciąż zajęta szyciem, wpadła w głęboką zadumę.
Prosper, po krótkiem wahaniu, odezwał się:
— Posłuchaj mnie, Sylwino, mam ci coś powiedzieć... Od dawna chcę się z tobą sam na sam rozmówić...
Zaniepokojona, podniosła oczy.
— Otóż to... przebacz, że ci sprawię przykrość, ale lepiej będzie, gdy zostaniesz uprzedzona... Dziś rano widziałem w Remilly, pod kościołem, Goliata, tak jak ciebie teraz widzę. Widziałem go doskonale i nie mogłem się omylić.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/635
Ta strona została uwierzytelniona.