I zostawiła na chwilę Prospera samego, który nie chcąc jej wstydzić swem spojrzeniem, udał, że się gorliwie zajmuje rzeźbą biczyska.
Sylwina zwykle wprzód nim Karolka uśpiła, prowadziła go do Jana, z którym dziecko żyło w przyjaźni, by mu powiedział dobranoc. Tego wieczoru, gdy wchodziła, ze świecą w ręku, ujrzała rannego siedzącego na posłaniu, z oczami szeroko rozwartemi wśród ciemności. A więc nie spał? Nie! rozmyślał on o rozmaitych rzeczach, samotny wśród ciszy tej nocy zimowej. Podczas, gdy ona napełniała piec węglami, pobawił się przez chwilę z Karolkiem, który przewracał się po łóżku, jak młody kotek. Jan znał historyę Sylwiny, żywił przyjaźń dla tej dziewczyny dzielnej i pokornej, tak boleśnie dotkniętej, płaczącej po jedynym człowieku, którego kochała, nie mającej innej pociechy, jak tego biednego malca, którego urodzenie stało się jej udręczeniem. Gdy w piecu napaliła i zbliżyła się, by go zabrać, zauważył, że ma oczy czerwone, że płakała. Cóż to takiego? czy zrobiono jej jaką przykrość? Ale nie chciała odpowiadać, później powie mu wszystko, choć to są rzeczy drobne. Czyż wreszcie jej życie teraz nie jest nieustanną zgryzotą?
Już Sylwina wychodziła z Karolkiem, gdy szmer kroków i głosów dał się słyszeć na podwórzu folwarku. Jan, zdziwiony, począł nadsłuchiwać.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/638
Ta strona została uwierzytelniona.