Prosper bardzo spokojnie poruszył ramionami, nic nie odrzekłszy i zajął się wprowadzeniem konia i wózka do stajni. Ojciec Fouchard, pochylony nad taczkami, odezwał się.
— Aha, to dwa zdechłe barany przywozicie... Dobrze, że jest mróz, bo ich czuć nie będzie.
Cabasse i Ducat, dwaj adjutanci Sambuca, towarzyszący mu we wszystkich jego wyprawach, obrazili się.
— O! — zawołał pierwszy z krzykliwą żywością prowensalczyka — mają zaledwie trzy dni... Są to barany zdechłe na folwarku Raffins, gdzie panuje zaraza na owce.
— Procumbit humi bos, zadeklamował drugi, dawny woźny, którego pociąg do młodych dziewcząt zgubił i który lubił cytaty łacińskie.
Ojciec Fouchard, potrząsając głową, nie przestał obniżać wartości towaru, którego cena wydawała mu się zbyt wysoką. Wchodząc do kuchni z trzema bandytami, mówił:
— Zresztą, trzeba żeby byli zadowoleni... Na szczęście w Raucourt nie mają co do gęby włożyć. Jak się jeść chce, to się wszystko zje, prawda?
Zadowolony, zawołał Sylwiny, która po uśpieniu Karolka, powróciła.
— Daj szklanek, wypijemy, żeby Bismark jak najprędzej zdechł!
Tym to sposobem Fouchard utrzymywał dobre stosunki z wolnymi strzelcami z lasu Dieulet,
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/640
Ta strona została uwierzytelniona.