Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/662

Ta strona została uwierzytelniona.

Sambuc otworzył szufladę stolika, wyjął z niej szeroki nóż kuchenny, jakim zwykle zabijano króliki.
— A zatem, ponieważ jesteś świnią, więc cię zarznę jak świnię...
Nie śpieszył się, rozprawiał z Cabassem i Ducatem, chciał, żeby zarznięcie odbyło się jak należy. Wynikła nawet sprzeczka, bo Cabasse utrzymywał, że w jego kraju, w Prowancyi, zarzynają świnie, zawieszając je głową na dół, a Ducat opierał się temu, oburzony, uważając ten sposób za barbarzyński i niewygodny.
— Przysuńcie go na brzeg stołu, po nad szaflik, ażeby podłoga się nie zaplamiła.
Posunęli go i Sambuc zabrał się do dzieła spokojnie. Jednem cięciem wielkiego noża rozpruł szyję na poprzek. Zaraz z przeciętej krtani, krew poczęła spływać do szaflika, ze szmerem fontanny. Nacisnął ramię i krew szła teraz kroplami. Jakkolwiek śmierć była powolniejsza, to jednak nie było żadnych drgań, bo sznury były mocne i ciało było zupełnie nieruchome. Żadnego wstrząśnienia, ani jęku. Tylko na twarzy, na tej masce pełnej zdziwienia, z której krew powoli uchodziła i skóra bladła jak płótno, znać było konanie. Raz jeszczo oczy zajaśniały chwilowym blaskiem i zgasły...
— Proszę cię, Sylwino, o gąbkę.
Ale ona nie odrzekła, stała z rękami przyciśniętemi do piersi, z ruchem niezdecydowanym,