przez przelot szarańczy, odkąd setki tysięcy ludzi, jak fala wezbrana tędy przepłynęło. Miasto miało tylko na dwa dni żywności i musiano odwołać się do Belgii; wszystko teraz przywożono z sąsiedniego kraju, przez granicę otwartą, gdzie komora celna zniknęła, porwana przez katastrofę. Były to zresztą ciągłe udręczenia, walka rozpoczynająca się każdego dnia, między komendanturą pruską rezydującą w Podprefekturze i radą municypalną zasiadającą nieustannie w Ratuszu. Ta ostatnia, bohaterka w swym oporze administracyjnym, napróżno opierała się, ustępując krok za krokiem, a mieszkańcy upadali pod wymaganiami ciągle rosnącemi, pod fantazyą i częstemi rekwizycyami.
Z początku Delaherche doznał wielce przykrości od żołnierzy i oficerów, którzy u niego stanęli kwaterą. Wszystkie narodowości przeszły przez jego dom z fajką w rękach. Codzień nagle wpadało do miasta dwa lub trzy tysiące ludzi, piechoty, jazdy, artyleryi; a ponieważ ludzie ci mieli prawo tylko do dachu i ognia, uciekali się więc nieraz do rozmaitych sposobów zdobycia sobie żywności. Pokoje, w których kwaterowali, zanieczyszczali obrzydliwie. Niekiedy oficerowie przychodzili pijani i byli jeszcze nieznośniejsi od żołnierzy. Mimo to karność była tak surową, że fakta gwałtu i rabunku były rzadkością. W całym Sedanie znieważono tylko dwie kobiety. Później dopiero, gdy Paryż się opierał
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/672
Ta strona została uwierzytelniona.