Takie było położenie, gdy Henryeta pewnego poranku zjawiła się przy ulicy Maqua, by namówić Delaherche’ów o wdanie się w sprawę wuja Fouchard. Słyszała, jak mówiono z uśmiechem o wpływie przeważnym, jaki miała posiadać Gilberta nad Gartlauben. To też stanęła z pewnem zakłopotaniem przed panią Delaherche, którą spotkała najprzód na schodach, idącą do pułkownika i której uważała za stosowne wyjaśnić powód swego przybycia.
— Pani wdasz się w to!... mój wuj jest w położeniu straszliwem, mówią, że go wyślą do Niemiec.
Pani Delaherche, choć kochała Henryetę, zawołała z gniewem:
— Ależ moje dziecko, ja tu nic zrobić nie mogę... to nie do mnie należało się udać...
Później, widząc wzruszenie w proszącej, dodała:
— Źleś trafiła, mój syn odjeżdża dziś wieczór do Brukselli... Zresztą, podobnie, jak ja, nie ma on żadnego wpływu... Udaj się do mej synowej, ona może wszystko...
I odeszła od Henryety zdumionej, przekonanej teraz, że tu rozgrywa się jakiś dramat rodzinny. Od wczoraj pani Delaherche zdecydowała się powiedzieć wszystko synowi, przed jego odjazdem do Belgii, gdzie miał traktować o znaczne zakupno węgla kamiennego, w nadziei otworzenia znów swej fabryki. Nie mogła pozwolić,
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/680
Ta strona została uwierzytelniona.