Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/681

Ta strona została uwierzytelniona.

by znów, w czasie tej nieobecności, rozpoczęły się dawne obok niej obrzydliwości. Czekała więc aż zdecyduje się stanowczo jechać, by z nim pomówić. Będzie to zapadnięcie się niejako całego domu; prusak zostanie wypędzony, żona wygnana na ulicę, jej nazwisko ohydnie umieszczone na plakatach ulicznych, jak to grożono każdej kobiecie, które się odda niemcowi.
Gdy Gilberta zobaczyła Henryetę, wydała okrzyk radości:
— Ach, jakżem szczęśliwa, że cię widzę!... Jakże to dawno już, jak się prędko starzejemy wśród tych szkaradnych historyj!
Zaprowadziła ją do swego pokoju, umieściła na kanapie, przytuliła się do niej!
— No, co? zjesz z nami śniadanie... Ale najprzód, pomówimy. Musisz mieć tyle do powiedzenia! Wiem, że nie masz żadnych wiadomości o bracie. Prawda? biedny Maurycy, jakże go żałuję w tym Paryżu bez gazu, bez drzewa, może nawet bez chleba... A ten młody człowiek, którego doglądasz, przyjaciel twego brata? Widzisz, że wiem o plotkach... Czy to w jego interesie przychodzisz?
Henryeta nie zaraz odpowiedziała, przestraszona do głębi. Czyż w gruncie rzeczy nie dla Jana tu przyszła? czyż nie dla tego, że wuj choć raz wypuszczony, to Jan może być już spokojny. Zmieszała się mocno, słysząc Gilbertę mówiącą o nim, nie śmiała już wyjawić istotnej przyczyny swych od-