Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/682

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzin, brzydząc się w głębi sumienia tego ohydnego pośrednictwa, jakiego użyć chciała.
— A więc — powtórzyła Gilberta z minką złośliwą — więc to dla tego młodzieńca potrzebujesz nas?
A gdy Henryeta przyparta do ściany, poczęła nakoniec mówić o uwięzieniu ojca Fouchard, Gilberta zawołała:
— A tak! tak... ach, jakaż ja nierozumna! mówiłam nawet o tem dziś rano... Och, moja droga, dobrze żeś przyszła, trzeba się zaraz zająć twym wujem, gdyż ostatnie wiadomości, jakie mam, nie są dobre. Chcą dać przykład.
— Tak, pomyślałam sobie zaraz o was — mówiła Henryeta głosem wahającym się. Sądziłam, że mi poradzisz, że może co zrobisz...
Młoda kobieta wybuchła śmiechem:
— Nie bój się, uwolnię twego wuja w ciągu trzech dni... Czyż nie mówiono ci, że mam tu w domu pewnego kapitana pruskiego, który robi wszystko, co ja chcę... Słyszysz, moja droga, niczego mi nie odmawia!
Śmiała się coraz bardziej, oszalała w swym tryumfie zalotności, trzymając przyjaciołkę za obie ręce, które pieściła, a która niezdolną była za to podziękować, pełna trwogi i obawy, aby się przed nią nie wywnętrzono. A przytem jaki spokój, jaka wesołość pełna czystości!...
— Pozwól mi działać, ręczę że odejdziesz wesoła ztąd wieczorem.